• Łukasz Płoszajski

    "Tata miał najpierw białą syrenkę, ale prawdę mówiąc słabo to auto pamiętam. Pozostały tylko zdjęcia, które przypominają o tym legendarnym wręcz cudzie polskiej myśli technicznej tamtych czasów. Później, na naszym parkingu przed blokiem stanęła zielona zastawa. Doskonale zżyłem się z tym samochodem, choćby dlatego, że co roku wyjeżdżaliśmy nim nad Adriatyk.

    Auto, na pozór  niewielkie, potrafiło pomieścić niezliczone rzeczy, miało jednak jeden mankament: pękał tzw. krzyżak przy skrzyni biegów. Jego awaria powodowała,  że niejednokrotnie całą rodziną znajdowaliśmy się nagle pod opieką obcych ludzi, którzy pomagali nam go naprawić. Udało nam się również zatrzymać cały ruch na jednym z mostów bodajże w Zagrzebiu, ponieważ nagle zagotowała się woda w chłodnicy i nie sposób było jechać dalej . Jak widać, mam wiele wspomnień z tą marką i mimo wszystko budzą one uśmiech a nie złość. "

  • Andrzej Krzywy

    "Właścicielem pierwszego auta stałem się w jakieś dwa lata po zrobieniu prawa jazdy (wczesne lata 90.) Kupiłem je od sąsiada, który zachwalał jego walory i  stan techniczny.

    Ponieważ kompletnie nie znałem się na samochodach,  więc wydawało mi się, że robię interes życia. Była to syrenka bosto – mała furgonetka, ulubiony pojazd polskich rolników. Pierwsza moja podróż to wyprawa  na Dworzec Centralny po narzeczoną wracającą od dziadka. Miała to być wielka niespodzianka.

    Po przywitaniu, z miną jakbym został posiadaczem co najmniej jaguara, powiedziałem, że dziś do domu wrócimy naszym nowym autem. Zaskoczona spytała co to za marka. Żeby jej nie spłoszyć, poprosiłem o cierpliwość i ruszyliśmy w stronę parkingu.

    Kiedy w końcu doszliśmy i zobaczyła owo cudo, zrozumiałem określenie „kobieta zmienną jest”. Stwierdziła, że nie chce być skończona towarzysko na osiedlu i wróciła do domu tramwajem. Co więcej, dotarła tam szybciej niż ja. Przez parę dni chodziła obrażona aż do pierwszego, wyjątkowo ciepłego dnia, kiedy to zaprosiłem ją na piknik w lesie. Wtedy po raz pierwszy doceniła walory syrenki bosto, do której zmieściło się dosłownie wszystko - łącznie z leżakami, stolikiem i całym piknikowym sprzętem.

    Niestety, prawie do końca posiadania przeze mnie tego cudownego wynalazku,  opuszczała mnie w trakcie powrotu do domu i szła na piechotę, żeby nie musieć tłumaczyć się znajomym. Po trzech miesiącach poddałem się. W zasadzie prawie co druga jazda kończyła się w warsztacie. Sprzedałem ją za 1/3 ceny kupna, dołożyłem trochę kasy i kupiłem fiata 131 z automatyczną skrzynią biegów."

  • Cezary Żak

    "Pierwszym samochodem, z którym miałem styczność, jeszcze  w młodości,  była syrena 104 moich rodziców. Ta z drzwiami otwieranymi od przodu. To na niej uczyłem się jeździć i na niej zdawałem prawo jazdy.

    Mogę też stwierdzić, że wówczas byłem już doświadczonym mechanikiem ze specjalnością syrena. Psuła się ona bowiem niezwykle często, a że konstrukcję miała prostą, naprawy były łatwe. Należało tylko w bagażniku wozić zapas części zamiennych i można było podróżować po kraju a nawet za granicę. Mój ojciec w bagażniku woził: dwa komplety przegubów z półośkami, które zresztą wymieniałem na trasie wielokrotnie i dzisiaj zrobiłbym to z zamkniętymi oczami, dwie cewki zapłonowe, komplet świec zapłonowych, olej do sporządzania mieszanki paliwowej (bo nie zawsze był dostępny na stacji benzynowej), płyn do uszczelniania chłodnicy (bo często wyciekał), pasek klinowy oraz w zimie płyn borygo do chłodnic.

    W mroźne zimy zakładało się też tekturkę na przedniego grilla,  bo wtedy płyn chłodniczy szybciej się grzał i wewnątrz było cieplej. Pamiętam również czas, kiedy w bagażniku był zamontowany akumulator od stara ciężarowego, bo innego nie można było dostać. No cóż takie czasy i chociaż dzisiaj wspominam je z sentymentem, wolę dzisiejsze samochody -  prawie niezawodne."

  • Marcin Kwaśny

    "Pamiętam z dzieciństwa spędzonego w Tarnowie, że rodzice nie mieli auta. Posiadał je natomiast, w postaci białej syrenki zwanej „skarpetą”, pan T. z sąsiedniej klatki, który co niedziela polerował ją na błysk. Wszystkie dzieci na podwórku łącznie ze mną bały się go, gdyż krzyczał na nas kiedy bawiliśmy się zbyt głośno lub zrywali czereśnie z drzew rosnących przed blokiem, a on traktował je jak swoje.

    Kiedyś byłem świadkiem jak potrząsał drzewem, na którym siedziała moja koleżanka Marta i krzyczał na nią. Ona zeszła z drzewa i z płaczem wróciła do domu. Lubiłem bardzo Martę.

    W ramach zemsty postanowiłem upchać do rury wydechowej wypolerowanej syrenki pana T. kilka starych szmat. Czynność tę powtarzałem przez kilkanaście dni pod osłoną nocy i w asyście kolegów. Efektu swojej dywersji nie zobaczyłem od razu, ale po jakimś czasie ów pan nie polerował już swojej syrenki, gdyż przerzucił się na motor zwany „komarem”.

    Co się stało z jego zapchaną „skarpetą” nie wiem. Wiem, że dla nas dzieci nie był milszy, ale dał nam spokój, nie krzyczał już na nas i nie przeganiał. W końcu mogliśmy z koleżanką Martą w spokoju zrywać latem czereśnie. "

Sklep:

Copyright © by CPM

Designer

Partnerzy: